Twój koszyk jest obecnie pusty!
Obama jak Reagan? Hollande w malinach?
Barack Obama i Francois Hollande – to dwóch lewicowców, których połączyła interwencja antyterrorystyczna w Mali. Jak się okazuje, nie licząc tej afrykańskiej wyprawy wiele ich dzieli. Ekspert „The National Interest” James Joyner twierdzi, że w czasie trwania drugiej kadencji prezydent Stanów Zjednoczonych Barack Obama będzie kontynuował politykę zarządzania konfliktami międzynarodowymi za pośrednictwem sojuszników. Według niego…
Barack Obama i Francois Hollande – to dwóch lewicowców, których połączyła interwencja antyterrorystyczna w Mali. Jak się okazuje, nie licząc tej afrykańskiej wyprawy wiele ich dzieli.
Ekspert „The National Interest” James Joyner twierdzi, że w czasie trwania drugiej kadencji prezydent Stanów Zjednoczonych Barack Obama będzie kontynuował politykę zarządzania konfliktami międzynarodowymi za pośrednictwem sojuszników. Według niego podobne założenia składały się na doktrynę Ronalda Reagana.
Reagan ogłosił w 1985 roku, że USA będą wspierać walkę z rewolucją komunistyczną na całym świecie. W praktyce oznaczało to dofinansowanie i pomoc logistyczną dla sił zwalczających komunistów na całej kuli ziemskiej „od Afganistanu po Nikaraguę”. Zdaniem Joynera podobnie działa Barack Obama w obliczu Arabskiej Wiosny, która nie pozwala mu skupić całej uwagi amerykańskich sił zbrojnych w Azji, tak mocno jak by tego pragnął.
Przykładem działania za pośrednictwem miała być zdaniem specjalisty interwencja w Libii, którą Amerykanie zarządzali „z tylnego siedzenia”, a główną część zadania zrealizowali rękami Brytyjczyków i Francuzów. Podobnego modelu działania spodziewa się on w Mali, gdzie operują już żołnierze francuscy. Ocenia, że Waszyngton zdecyduje się na wsparcie materialne i logistyczne, trzymając się z dala od interwencji zbrojnej. Autor tekstu konstatuje, że jeśli Amerykanie i tutaj przyjmą rolę przywódczą, to także w tym przypadku poniosą koszta ewentualnej porażki, która jest możliwa.
Podobnego zdania jest Derek Scissors z Heritage Foundation. Jest on przekonany, że Amerykanie powinni unikać bezpośredniego zaangażowania w Mali, na które nie mogą sobie pozwolić w dobie cięć w zbrojeniówce i kolejnych zagrożeń na horyzoncie. Jego zdaniem zaangażowanie Francuzów demobilizuje kraje afrykańskie, które nie biorą odpowiedzialności za bezpieczeństwo na swoim kontynencie. Spodziewa się on także, że zaangażowanie Paryża w Mali będzie się przeciągało, ponieważ samo zatrzymanie terrorystów nie oznacza zwycięstwa, a zniszczenie ich stronnictwa będzie czasochłonne i kosztowne. Zdaniem Scissorsa decyzja prezydenta Françoisa Hollande’a była impulsywna i niekonsultowana z pozostałą częścią ekipy rządowej, dlatego Amerykanie powinni być ostrożni, nie pozwalając na zrzucenie odpowiedzialności na swoje barki tak, jak miało to miejsce w Libii.
Smaczku sprawie dodaje fakt, że prezydent Hollande jeszcze w czasie kampanii prezentował się jako kandydat na wskroś lewicowy. Interwencjonizm nie pasuje do tego profilu a Francuzi, którzy głosowali na niego w wyborach za pewne plują sobie teraz w brody. Nie jest to jednak przypadek odosobniony. Oskarżany o współpracę z rosyjskimi służbami prezydent Mitterand, imiennik obecnego władyki w Paryżu, również zaskoczył socjalistów wspierając starego Busha w sprawie utrzymania amerykańskiego arsenału atomowego w Europie. Złożył nawet swego czasu kwiaty na grobie Marszałka Petaina – głowy Państwa Vichy współpracującego podczas Drugiej Wojny Światowej z III Rzeszą.
Leave a Reply