Dziennik Gazeta Prawna zwraca uwagę, że może na to pozwolić nieprecyzyjny zapis, jaki znalazł się w projekcie nowelizacji ustawy o odnawialnych źródłach energii. Przypomnijmy, że obecnie obowiązują przepisy, w myśl których wiatraki mogą powstawać w odległości od zabudowań nie mniejszej, niż dziesięciokrotność ich wysokości.

Zapis rozmowy Mariusza Bartkowicza z Wojciechem Jakóbikiem, analitykiem rynku energetycznego i redaktorem naczelnym portalu BiznesAlert.pl.

Mamy kolejną aferę spójnikową? Pisze o tym Dziennik Gazeta Prawna. Chodzi o aferę na miarę tej ze znanym z ustawy medialnej zwrotem „lub czasopisma”. Spójnik „a” zastąpiono spójnikiem „albo” w projekcie nowelizacji i to sprawia, że wyliczenie odległości od wiatraka do najbliższego domostwa może okazać się niemożliwe.

– Tak. Mamy dwie możliwości. Jedna opcja jest taka, że mamy do czynienia z bałaganem, za czym przemawia fakt, że zdanie zmienione z nowym spójnikiem brzmi nie po polsku. To przemawia za bałaganem. Druga opcja jest taka, że ktoś chciał na nowo zapalić zielone światło dla energetyki odnawialnej. Na taką tezę jest za wcześnie. Trwa konferencja ministra energii. Minister będzie odpowiadał na pytania dziennikarzy. Na razie brakuje komentarza. Taki zapis idzie na przekór dotychczasowej polityce rządu. Chodzi o takie represje jak ustanowienie odległości dla wiatraków na poziomie 10-krotności ich wysokości, czyli pozwolenie im na powstawanie na 2% terytorium kraju. Ta polityka była inna niż to, co jest proponowane w ramach tego zapisu. On się wydaje błędem.

Z odnawialnych źródeł energii powinniśmy pozyskiwać co najmniej 15% energii. Tak wynika ze zobowiązań unijnych. Plany Polski mówiły o 20%. Ile dzisiaj energii pozyskujemy z OZE?

– Jesteśmy blisko poziomu wyznaczonego przez UE. To kilkanaście procent energii. Oczywiście jest spór, czy będziemy w stanie wypełnić ten cel do 2020 roku. Według zwolenników energii odnawialnej – nie i musimy robić wszystko, żeby wiatraków było więcej. Rząd mówi, że nie ma problemu i możemy polegać na energetyce węglowej. Tu jest oś sporu. Skąd brać energię elektryczną, jak napędzać gospodarkę? Inwestować w to co mamy i wzmacniać potencjał, czy inwestować w nowe źródła energii i iść za trendami europejskimi? Trzeba wziąć pod uwagę fakt, że polskie elektrownie coraz częściej nie palą polskim węglem. Efektywność wydobycia w kraju jest niska i posiłkujemy się węglem z Rosji. Zatem nie ma jednej dobrej odpowiedzi. To jest kwestia wyboru cywilizacyjnego, wyboru gospodarczego. Jak rozwijać polską gospodarkę? Ratować energetykę węglową i górnictwo, czy iść w kierunku energetyki odnawialnej i gonić tych, którzy są dużo dalej?

To jest jakaś ścieżka perspektywiczna? Chodzi o unowocześnianie istniejących elektrowni węglowych i sprawianie, że używając tej samej ilości węgla, elektrownie będą w stanie wyprodukować więcej energii?

– To się już dzieje. Nowe bloki w Kozienicach, Opolu i Jaworznie spalają mniej węgla dla wytworzenia tej samej ilości energii. Te bloki już powstają. Będzie spadek zapotrzebowania na węgiel. Stąd pomysły kolejnych bloków węglowych. Czy rosnąca ambicja polityki klimatycznej tworzonej nie w Polsce, ale poprzez konsensus krajów członkowskich, czy ta rozwijająca się polityka nie będzie sekować węgla i pozwoli mu istnieć? Idziemy na przekór i będziemy walczyć z trendami z Unii? Może znajdziemy drogę pośrodku. Tu jest energetyka atomowa, która jest zeroemisyjna, czyli pozwala zmniejszać emisję tak jak przy pomocy wiatraków, ale jest to energetyka konwencjonalna, która może uzupełnić polski węgiel.

Rzeczywiście jest tak, że do wiatraków serca ustawodawca nie ma. Może z atomem będzie lepiej? Minister energii Krzysztof Tchórzewski powiedział, że elektrownia jądrowa w Polsce jest potrzebna, mamy pieniądze i potrafimy ją sami wybudować. Rzeczywiście?

– Jest tu szereg deklaracji. Rząd ma serce do energetyki węglowej, nie ma dla wiatrowej. Jak chodzi o atom to ma jedną komorę. Nie wszyscy ministrowie w równym stopniu to wspierają. Niektórzy wiceministrowie są za, niektórzy mówią, że atom podkopie węgiel. Nie ma tutaj rozstrzygnięcia. Ministrowie nie mogą podjąć decyzji. Ona będzie w strategii energetycznej do 2030 roku zapowiadanej na wrzesień. Tam będzie zapis czy będzie elektrownia jądrowa w Polsce, czy nie. Do rozstrzygnięcia zostaje: jeśli budować to jak ją sfinansować? Minister mówi, że możemy to zrobić sami. To może być 40-60 miliardów w sumie.

Astronomiczne kwoty.

– Tak, ale wyobrażalne. Wszystko zależy od technologii, modelu finansowania i systemu wsparcia. Niezależnie od tego kto będzie płacił za elektrownię i jaka firma, bo sami jej nie zbudujemy… Czy to będą Amerykanie, Francuzi, Japończycy, duety, tria… Pewnie sami elektrownię sfinansujemy, ale technologii nie mamy. Musimy ją kupić. To jest do zrobienia. Da się to zrobić, ale wymaga to wielkiego wysiłku organizacyjnego. Z organizacją zwykłych konferencji ma problem niejeden resort a co dopiero z tak wielkim projektem. Byliśmy zaproszeni do Japonii, żeby oglądać elektrownie jądrowe. Japończycy chcą też sprzedać technologię Polakom tak jak Amerykanie i Francuzi. Oni nas przekonują, że to jest świetne. Jak się pojedzie do Japonii to można zobaczyć jakie to jest wielkie przedsięwzięcie organizacyjne. Jakie tam są systemu bezpieczeństwa. Każdy obiekt ma kilkunastu prawników, którzy się tym zajmują, kilkadziesiąt osób do kontaktu ze społeczeństwem i mediami. To wielkie podmioty. Jakby wrócić do Polski, gdzie powstają ustawy takie jak wiatrowa, gdzie nagle są błędy gramatyczne w ustawach to cały ten bałagan pozwala niepokoić się o los polskiego projektu jądrowego. Jak chcemy się tego podjąć to trzeba na to zapracować. Najpierw trzeba posprzątać ten bałagan organizacyjny w Polsce. Kto odpowiada za energetykę? Resorty powinny się dogadać.

 

Można sobie wyobrazić polską energetykę bez elektrowni jądrowej, czy to jest konieczność? Wspominamy Fukushimę, Czarnobyl. W wielu osobach jest lęk przed atomem. Z drugiej strony słyszymy, że od atomu chcą odejść Niemcy. Polska energetyka za kilkadziesiąt lat sobie poradzi bez elektrowni atomowej, czy to jest konieczność?

– To nie jest konieczność. Możemy postawić na OZE, skorzystać z gazu. To rodzi jednak implikacje. OZE to uzależnienie od zagranicznej technologii, destabilizacja dostaw. Jak wieje to dostawy są, jak nie wieje – nie ma. Gaz to zwiększenie zależności od importu gazu. Energetyka jądrowa to wielkie koszty, ale stabilne dostawy. Sprawne państwo musi podjąć decyzję. Tego nie ma. Dlatego nie mamy jasności co robić. Jak chodzi o obawy o awaryjność to lekcja Fukushimy, która wydarzyła się przez tsunami, przyniosła wnioski. Japończycy się zabezpieczyli. Oni mówią, że nawet w razie zalania obiektu, mają dodatkowe chłodzenie. W Polsce nie ma zagrożenia sejsmicznego. Jest zagrożenie terroryzmem, ale da się budować elektrownie atomowe tak, żeby nie było zagrożenia. W Czarnobylu był bałagan. Zwykłe ćwiczenie doprowadziło do wielkiej katastrofy. O niej komunistyczne władze informowały z opóźnieniem. Cała akcja ratunkowa była źle zorganizowana. W kontekście polskiego projektu atomowego jest to kwestia decyzji gospodarczej i cywilizacyjnej. To kwestia wejścia do pierwszej ligi najnowszej technologii. Z drugiej strony to wyzwanie dla aparatu państwa, które musi być świetnie zorganizowane. Japończycy są świetnie zorganizowani. Katastrofa w Fukushimie była kolejną przesłanką, żeby coś usprawnić w sektorze jądrowym. Polacy potrzebują większych nakładów i determinacji. Terminal LNG w Świnoujściu jest. Może czas postawić poprzeczkę wyżej?

Źródło: Radio Kraków

Leave a Reply

Trending

Discover more from Wojciech Jakóbik Blog

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading

Discover more from Wojciech Jakóbik Blog

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading